Hermes; El Fuego; I'm Feeling You; My Man; Just Feel Better; I Am Someboddy; Con Santana; Twisted; Trinity; Cry Baby Cry; Brown Skin Girl; I Don't Wanna Lose Your Love; Da Tu Amor
*******************
Po gigantycznym sukcesie płyty: ''Supernatural'' (1999), który przywrócił niejako Santanę po latach posuchy, artysta postanowił ''kuć żelazo póki gorące''. Ukazał się dwupłytowy zestaw złożony ze starszych nagrań ''The Ultimate Collection'' (2000) a po trzech latach od premiery: ''Supernatural'' wydał niemal jej bliźniaczą kopię pod postacią albumu: ''Shaman'' (2002), po niej (uwaga!) krążek z remiksami starszych nagrań: ''Ceremony'' (2003) a po kolejnych dwóch -płytę sporządzoną dokładnie według tej samej receptury co dwie ostatnie z premierowym materiałem: ''All That I Am''.
Jak można było się spodziewać dwie kolejne następujące po: ''Supernatural'' płyty, nie dorównały jej -co więcej: każda kolejna wydaje się być coraz bledszym jej cieniem.
Receptura, według której sporządzone zostały te trzy płyty (nazywane przez wielu wręcz: Trylogią Santany) była prosta: napisać kilkanaście mniej lub bardziej chwytliwych utworów, zaprosić kilka młodszych gwiazd, które z chęcią wspomogą legendarnego gitarzystę i rozreklamować produkt. Dzięki takiemu postępowaniu udało się na przełomie wieków dość spektakularnie wzniecić przygasłą gwiazdę Santany i pozyskać wielu nowych słuchaczy, głównie z młodszego pokolenia. To do nich bowiem skierowane były podczas kampanii reklamowych tych krążków ''krzyczące'' z plakatów takie choćby nazwiska jak: Wyclef Jean, Everlast, Dido, P.O.D., Mary J.Blige czy Sean Paul. Aby płyty jednak były jeszcze bardziej uniwersalnymi muzakami dla każdego, dodano też kilka nazwisk zasłużonych artystów z różnych ''półek'' jak: Placido Domingo, Steven Tyler czy Kirk Hammett.
O ile w przypadku płyty: ''Supernatural'' recepta ta sprawdziła się wyśmienicie, tak w przypadku już trzeciej w ten sposób spreparowanej płyty -konwencja ta zdecydowanie się przejadła. Dlatego sprytni doradcy Carlosa poradzili mu aby w przypadku następnej płyty dodać do przepisu kolejny składnik -dzięki czemu otrzymaliśmy po pięciu latach album: ''Guitar Heaven'', gdzie zebrano standardy muzyki rockowej i zaproszono kolejnych gosci. Dlaczego aż po pięciu latach? Dlatego iż w międzyczasie wydano jeszcze płytę złożoną w dużej części z zebranych z ''trylogii'' nagrań, zatytułowaną: ''Ultimate Santana'' (2007) i aby nikt nie miał wątpliwości że i ten album musi kupić -dodano jedno nowe nagranie (duet z Tiną Turner) -więc trzeba było i ten produkt sprzedać.
O ile w ''Supernatural'', ''Shaman'', obie składanki, płytę z remixami i kilka singli CD wydanych w tych latach zaopatrzyłem się jako stary fan Santany dość szybko -w przypadku: ''All That I Am'' zbuntowałem się niejako: ''O nie Mistrzu! Zejdź z ceny''. No i stało się: ''All That I Am'' nabyłem w cenie ''nice price''.
Płytę otwiera: ''Hermes'' mogący chwilami kojarzyć się z klimatami tak doskonałych nagrań jak: ''Jin-Go-La-Ba'' z doskonałego pierwszego albumu (''Santana'', 1969). Choć to stare patenty, to miło posłuchać doskonałych perkusjonaliów, bogatej aranżacji i przede wszystkim: Tej Gitary.
Niestety: ''El Fuego'' nie jest już tak ciekawym nagraniem. Pomimo, iż i ten utwór jest swego rodzaju mieszanką rocka, jazzu i muzyki etnicznej (a więc tym za co Santanę uwielbiam) odnoszę wrażenie iż jest to kolejna kopia kolejnej kopii któregoś z wcześniejszych utworów.
Bardzo przebojowe: ''I'm Feeling You'' to typowy produkt ''trylogii'': ładny dziewczęcy głos (M.Branch), znane (z ''Game Of Love'' z płyty: ''Shaman'') motywy i ''przygrywający'' dziewczynie Santana. Wieje nudą.
Niestety najgorsze miało dopiero nadejść! ''My Man'' to po prostu koszmarek nie wiadomo do kogo skierowany. Do młodzieży słuchającej hip-hopu, r'n'b? Chyba też nie -oni mają już swój krąg idoli i chyba nie zachwycą się nagle wujkiem Carlosem.
Steven Tyler swoim charakterystycznym głosem odśpiewuje utwór, który mógłby pretendować do miana jednego ze słabszych przebojów Aerosmith. Mimo to jest to jeden z jaśniejszych momentów tej płyty, no i ...kolejny wielki przebój z tej płyty (''Just Feel Better'').
''I Am Somebody'' to doskonałe nagranie do dyskotek i tam chyba jedynie może się sprawdzić dzięki tanecznemu beatowi i prymitywnej, natrętnie powtarzanej melodii.
Lepiej jest w przypadku: ''Con Santana'' (cokolwiek zabrzmiałoby po poprzednim koszmarku -zrobiłoby takie wrażenie), ale i tu Santana nie wybiega poza schematy ''trylogii'', w efekcie czego: łatwo jest pomylić ten utwór z poprzednimi utrzymanymi w tym klimacie.
W umiarkowanym tempie osadzony jest bluesujący: ''Twisted'' -świetny klimat i groove, doskonale sprawdza się wokal Anthony'ego Hamiltona... To doprawdy fajny kawałek!
Mistrzostwem jest instrumentalny: ''Trinity'' zagrany przez Santanę na trzy gitary wraz z Kirkiem Hammettem i Robertem Randolpem! Ach gdyby cała płyta tak brzmiała! Doskonałe dialogi Santany z gitarzystą Metalliki, a do tego pedal steel guitar Randolpha. Mogliby grać tak jeszcze dobrych kilka minut (ba! nawet do końca płyty), tymczasem nagranie wycisza się po 3 i pół minuty! Wielka szkoda.
Niestety w ''Cry Baby Cry'' zostajemy sprowadzeni na ziemię, choć może trafniejszym byłoby określenie: spadamy z bólem. Nie mam nic przeciw dobremu rapowi (choć Sean Paul nie należy do moich faworytów), ale słucham przecież płyty Carlosa Santany! Litości!
Według trylogicznego schematu sporządzone zostały: ''Brown Skin Girl'' i "I Don't Wanna Lose Your Love" (mam wrażenie że słucham po raz kolejny tego samego utworu).
Dobrze że końcówka płyty nie pozostawiła mnie w takim klimacie, gdyż odłożyłbym ją do pudełka z prawdziwym niesmakiem. Tymczasem na otarcie łez jest: ''Da Tu Amor'' ze świetnymi dęciakami, doskonałą partią basu i pełną energii solówką gitarową... no i te perkusyjne przeszkadzajki! Trzeba tak było od razu!
Ogromnie cieszy mnie, iż wyeksponowana do bólu konwencja zespołu Carlosa Santany przejadła się już chyba nawet tym najmniej wymagającym masom. Dzięki temu być może Santana wróci do tego dzięki czemu odkryto go na Woodstock w 1969 roku i pokochano na całym świecie.
Jak można było się spodziewać dwie kolejne następujące po: ''Supernatural'' płyty, nie dorównały jej -co więcej: każda kolejna wydaje się być coraz bledszym jej cieniem.
Receptura, według której sporządzone zostały te trzy płyty (nazywane przez wielu wręcz: Trylogią Santany) była prosta: napisać kilkanaście mniej lub bardziej chwytliwych utworów, zaprosić kilka młodszych gwiazd, które z chęcią wspomogą legendarnego gitarzystę i rozreklamować produkt. Dzięki takiemu postępowaniu udało się na przełomie wieków dość spektakularnie wzniecić przygasłą gwiazdę Santany i pozyskać wielu nowych słuchaczy, głównie z młodszego pokolenia. To do nich bowiem skierowane były podczas kampanii reklamowych tych krążków ''krzyczące'' z plakatów takie choćby nazwiska jak: Wyclef Jean, Everlast, Dido, P.O.D., Mary J.Blige czy Sean Paul. Aby płyty jednak były jeszcze bardziej uniwersalnymi muzakami dla każdego, dodano też kilka nazwisk zasłużonych artystów z różnych ''półek'' jak: Placido Domingo, Steven Tyler czy Kirk Hammett.
O ile w przypadku płyty: ''Supernatural'' recepta ta sprawdziła się wyśmienicie, tak w przypadku już trzeciej w ten sposób spreparowanej płyty -konwencja ta zdecydowanie się przejadła. Dlatego sprytni doradcy Carlosa poradzili mu aby w przypadku następnej płyty dodać do przepisu kolejny składnik -dzięki czemu otrzymaliśmy po pięciu latach album: ''Guitar Heaven'', gdzie zebrano standardy muzyki rockowej i zaproszono kolejnych gosci. Dlaczego aż po pięciu latach? Dlatego iż w międzyczasie wydano jeszcze płytę złożoną w dużej części z zebranych z ''trylogii'' nagrań, zatytułowaną: ''Ultimate Santana'' (2007) i aby nikt nie miał wątpliwości że i ten album musi kupić -dodano jedno nowe nagranie (duet z Tiną Turner) -więc trzeba było i ten produkt sprzedać.
O ile w ''Supernatural'', ''Shaman'', obie składanki, płytę z remixami i kilka singli CD wydanych w tych latach zaopatrzyłem się jako stary fan Santany dość szybko -w przypadku: ''All That I Am'' zbuntowałem się niejako: ''O nie Mistrzu! Zejdź z ceny''. No i stało się: ''All That I Am'' nabyłem w cenie ''nice price''.
Płytę otwiera: ''Hermes'' mogący chwilami kojarzyć się z klimatami tak doskonałych nagrań jak: ''Jin-Go-La-Ba'' z doskonałego pierwszego albumu (''Santana'', 1969). Choć to stare patenty, to miło posłuchać doskonałych perkusjonaliów, bogatej aranżacji i przede wszystkim: Tej Gitary.
Niestety: ''El Fuego'' nie jest już tak ciekawym nagraniem. Pomimo, iż i ten utwór jest swego rodzaju mieszanką rocka, jazzu i muzyki etnicznej (a więc tym za co Santanę uwielbiam) odnoszę wrażenie iż jest to kolejna kopia kolejnej kopii któregoś z wcześniejszych utworów.
Bardzo przebojowe: ''I'm Feeling You'' to typowy produkt ''trylogii'': ładny dziewczęcy głos (M.Branch), znane (z ''Game Of Love'' z płyty: ''Shaman'') motywy i ''przygrywający'' dziewczynie Santana. Wieje nudą.
Niestety najgorsze miało dopiero nadejść! ''My Man'' to po prostu koszmarek nie wiadomo do kogo skierowany. Do młodzieży słuchającej hip-hopu, r'n'b? Chyba też nie -oni mają już swój krąg idoli i chyba nie zachwycą się nagle wujkiem Carlosem.
Steven Tyler swoim charakterystycznym głosem odśpiewuje utwór, który mógłby pretendować do miana jednego ze słabszych przebojów Aerosmith. Mimo to jest to jeden z jaśniejszych momentów tej płyty, no i ...kolejny wielki przebój z tej płyty (''Just Feel Better'').
''I Am Somebody'' to doskonałe nagranie do dyskotek i tam chyba jedynie może się sprawdzić dzięki tanecznemu beatowi i prymitywnej, natrętnie powtarzanej melodii.
Lepiej jest w przypadku: ''Con Santana'' (cokolwiek zabrzmiałoby po poprzednim koszmarku -zrobiłoby takie wrażenie), ale i tu Santana nie wybiega poza schematy ''trylogii'', w efekcie czego: łatwo jest pomylić ten utwór z poprzednimi utrzymanymi w tym klimacie.
W umiarkowanym tempie osadzony jest bluesujący: ''Twisted'' -świetny klimat i groove, doskonale sprawdza się wokal Anthony'ego Hamiltona... To doprawdy fajny kawałek!
Mistrzostwem jest instrumentalny: ''Trinity'' zagrany przez Santanę na trzy gitary wraz z Kirkiem Hammettem i Robertem Randolpem! Ach gdyby cała płyta tak brzmiała! Doskonałe dialogi Santany z gitarzystą Metalliki, a do tego pedal steel guitar Randolpha. Mogliby grać tak jeszcze dobrych kilka minut (ba! nawet do końca płyty), tymczasem nagranie wycisza się po 3 i pół minuty! Wielka szkoda.
Niestety w ''Cry Baby Cry'' zostajemy sprowadzeni na ziemię, choć może trafniejszym byłoby określenie: spadamy z bólem. Nie mam nic przeciw dobremu rapowi (choć Sean Paul nie należy do moich faworytów), ale słucham przecież płyty Carlosa Santany! Litości!
Według trylogicznego schematu sporządzone zostały: ''Brown Skin Girl'' i "I Don't Wanna Lose Your Love" (mam wrażenie że słucham po raz kolejny tego samego utworu).
Dobrze że końcówka płyty nie pozostawiła mnie w takim klimacie, gdyż odłożyłbym ją do pudełka z prawdziwym niesmakiem. Tymczasem na otarcie łez jest: ''Da Tu Amor'' ze świetnymi dęciakami, doskonałą partią basu i pełną energii solówką gitarową... no i te perkusyjne przeszkadzajki! Trzeba tak było od razu!
Ogromnie cieszy mnie, iż wyeksponowana do bólu konwencja zespołu Carlosa Santany przejadła się już chyba nawet tym najmniej wymagającym masom. Dzięki temu być może Santana wróci do tego dzięki czemu odkryto go na Woodstock w 1969 roku i pokochano na całym świecie.