Whole Lotta Love; Can't You Hear Me Knocking; Sunshine Of Your Love; While My Guitar Gently Weeps; Photograph; Back In Black; Riders On The Storm; Smoke On The Water; Dance The Night Away; Bang A Gong; Little Wing; I Ain't Superstitious
Po gigantycznym sukcesie płyty: ''Supernatural'' (1999), który przywrócił niejako Santanę po latach posuchy, artysta postanowił ''kuć żelazo póki gorące''. Ukazał się dwupłytowy zestaw złożony ze starszych nagrań ''The Ultimate Collection'' (2000) a po trzech latach od premiery ''Supernatural'' wydał niemal jej bliźniaczą kopię pod postacią albumu: ''Shaman'' (2002), po niej (uwaga!) krążek z remiksami starszych nagrań: ''Ceremony'' (2003) a po kolejnych dwóch -płytę sporządzoną dokładnie według tej samej receptury co dwie ostatnie z premierowym materiałem: ''All That I Am'' (2005). Jak można było się spodziewać dwie kolejne następujące po:''Supernatural'' płyty, nie dorównały jej -co więcej: każda kolejna wydawała się być coraz bledszym jej cieniem.
Receptura, według której sporządzone zostały te trzy płyty (nazywane przez wielu wręcz: Trylogią Santany) była prosta: napisać kilkanaście mniej lub bardziej chwytliwych utworów, zaprosić kilka młodszych gwiazd, które z chęcią wspomogą legendarnego gitarzystę i rozreklamować produkt. Dzięki takiemu postępowaniu udało się na przełomie wieków dość spektakularnie wzniecić przygasłą gwiazdę Santany i pozyskać wielu nowych słuchaczy, głównie z młodszego pokolenia. To do nich bowiem skierowane były podczas kampanii reklamowych tych krążków ''krzyczące'' z plakatów takie choćby nazwiska jak: Wyclef Jean, Everlast, Dido, P.O.D., Mary J.Blige czy Sean Paul. Aby płyty jednak były jeszcze bardziej uniwersalnymi muzakami dla każdego, dodano też kilka nazwisk zasłużonych artystów z różnych ''półek'' jak: Placido Domingo, Steven Tyler czy Kirk Hammett. O ile w przypadku płyty:''Supernatural'' recepta ta sprawdziła się wyśmienicie, tak w przypadku już trzeciej w ten sposób spreparowanej płyty ''All That I Am'' -konwencja ta zdecydowanie się przejadła. Dlatego sprytni doradcy Carlosa poradzili mu aby w przypadku następnej płyty dodać do przepisu kolejny składnik -dzięki czemu otrzymaliśmy po pięciu latach album: ''Guitar Heaven'' (2010), gdzie zebrano standardy muzyki rockowej i zaproszono kolejnych gości. Dlaczego aż po pięciu latach? Dlatego iż w międzyczasie wydano jeszcze płytę złożoną w dużej części z zebranych z ''trylogii'' nagrań, zatytułowaną: ''Ultimate Santana'' (2007) i aby nikt nie miał wątpliwości że i ten album musi kupić -dodano jedno nowe nagranie (duet z Tiną Turner) -więc trzeba było i ten produkt sprzedać. A jednak ''Guitar Heaven'' to mimo wszystko dobra płyta, tylko ukazała się akurat w momencie gdy większość starych fanów Santany czekała wreszcie na płytę ze ''Starym Dobrym Carlosem'' i jego nowymi utworami, które nie schlebiałyby gustom masowego odbiorcy, a ukazały ''co w duszy gra'' Carlosowi w XXI wieku. Konwencja zaproszenia do udziału w poszczególnych nagraniach wielkich gwiazd odciągających uwagę od Naszego Bohatera również się przejadła. Myślę iż zdecydowanie łaskawiej po płytę sięgać będziemy w kolejnych latach, z perspektywy kolejnych dokonań Santany.
Nie próbuję poddawać pod wątpliwość doboru repertuaru, aczkolwiek umieszczenie na płycie pomiędzy ''The Greatest Guitar Classics Of All Time'' takich rzeczy jak''Photograph'' czy ''Dance The Night Away'' uważam za bardzo kontrowersyjne. O gustach nie powinno się dyskutować, tym bardziej jeśli mamy do czynienia z gustem Największego Gitarowego Autorytetu i jego wyborem. Nie mogło oczywiście zabraknąć ''Whole Lotta Love'' (Led Zeppelin), ''Sunshine Of Your Love'' (Cream),''Back In Black'' (AC/DC) czy ''Little Wing'' (Hendrix) -gitarowych killerów wszech czasów. Ciekawe wersje to także ''While My Guitar Gently Weeps'' The Beatles (kompozycja George'a Harrisona) czy ''Riders On The Storm'' (The Doors) z gościnnym udziałem samego Raya Manzarka.
Trochę irytuje mnie rapowany ''Back In Black'' z udziałem Nas, ale jeśli to sposób na zainteresowanie muzyką AC/DC młodszej części słuchaczy -niech będzie.
W ''Little Wing'' mamy okazję posłuchać samego Joe Cockera, co stanowi samo w sobie niezwykłą konstelację dwóch gwiazd Festiwalu Woodstock '69.
Płyt podobnego rodzaju ukazało sie w ostatnich latach nawet trochę za dużo (choćby Rod Stewart: ''Still The Same... Great Rock Classics of Our Time'', 2006 czy Scorpions ''Comeblack'', 2011), lecz ''Guitar Heaven'' w konfrontacji z nimi wypada zdecydowanie zwycięsko.
Na szczęście kolejnym albumem Santany okazała się już płyta z jego własnymi kompozycjami, wolna od udziału ogromnej ilości gwiazd odciągających uwagę od głównego bohatera płyty.
Receptura, według której sporządzone zostały te trzy płyty (nazywane przez wielu wręcz: Trylogią Santany) była prosta: napisać kilkanaście mniej lub bardziej chwytliwych utworów, zaprosić kilka młodszych gwiazd, które z chęcią wspomogą legendarnego gitarzystę i rozreklamować produkt. Dzięki takiemu postępowaniu udało się na przełomie wieków dość spektakularnie wzniecić przygasłą gwiazdę Santany i pozyskać wielu nowych słuchaczy, głównie z młodszego pokolenia. To do nich bowiem skierowane były podczas kampanii reklamowych tych krążków ''krzyczące'' z plakatów takie choćby nazwiska jak: Wyclef Jean, Everlast, Dido, P.O.D., Mary J.Blige czy Sean Paul. Aby płyty jednak były jeszcze bardziej uniwersalnymi muzakami dla każdego, dodano też kilka nazwisk zasłużonych artystów z różnych ''półek'' jak: Placido Domingo, Steven Tyler czy Kirk Hammett. O ile w przypadku płyty:''Supernatural'' recepta ta sprawdziła się wyśmienicie, tak w przypadku już trzeciej w ten sposób spreparowanej płyty ''All That I Am'' -konwencja ta zdecydowanie się przejadła. Dlatego sprytni doradcy Carlosa poradzili mu aby w przypadku następnej płyty dodać do przepisu kolejny składnik -dzięki czemu otrzymaliśmy po pięciu latach album: ''Guitar Heaven'' (2010), gdzie zebrano standardy muzyki rockowej i zaproszono kolejnych gości. Dlaczego aż po pięciu latach? Dlatego iż w międzyczasie wydano jeszcze płytę złożoną w dużej części z zebranych z ''trylogii'' nagrań, zatytułowaną: ''Ultimate Santana'' (2007) i aby nikt nie miał wątpliwości że i ten album musi kupić -dodano jedno nowe nagranie (duet z Tiną Turner) -więc trzeba było i ten produkt sprzedać. A jednak ''Guitar Heaven'' to mimo wszystko dobra płyta, tylko ukazała się akurat w momencie gdy większość starych fanów Santany czekała wreszcie na płytę ze ''Starym Dobrym Carlosem'' i jego nowymi utworami, które nie schlebiałyby gustom masowego odbiorcy, a ukazały ''co w duszy gra'' Carlosowi w XXI wieku. Konwencja zaproszenia do udziału w poszczególnych nagraniach wielkich gwiazd odciągających uwagę od Naszego Bohatera również się przejadła. Myślę iż zdecydowanie łaskawiej po płytę sięgać będziemy w kolejnych latach, z perspektywy kolejnych dokonań Santany.
Nie próbuję poddawać pod wątpliwość doboru repertuaru, aczkolwiek umieszczenie na płycie pomiędzy ''The Greatest Guitar Classics Of All Time'' takich rzeczy jak''Photograph'' czy ''Dance The Night Away'' uważam za bardzo kontrowersyjne. O gustach nie powinno się dyskutować, tym bardziej jeśli mamy do czynienia z gustem Największego Gitarowego Autorytetu i jego wyborem. Nie mogło oczywiście zabraknąć ''Whole Lotta Love'' (Led Zeppelin), ''Sunshine Of Your Love'' (Cream),''Back In Black'' (AC/DC) czy ''Little Wing'' (Hendrix) -gitarowych killerów wszech czasów. Ciekawe wersje to także ''While My Guitar Gently Weeps'' The Beatles (kompozycja George'a Harrisona) czy ''Riders On The Storm'' (The Doors) z gościnnym udziałem samego Raya Manzarka.
Trochę irytuje mnie rapowany ''Back In Black'' z udziałem Nas, ale jeśli to sposób na zainteresowanie muzyką AC/DC młodszej części słuchaczy -niech będzie.
W ''Little Wing'' mamy okazję posłuchać samego Joe Cockera, co stanowi samo w sobie niezwykłą konstelację dwóch gwiazd Festiwalu Woodstock '69.
Płyt podobnego rodzaju ukazało sie w ostatnich latach nawet trochę za dużo (choćby Rod Stewart: ''Still The Same... Great Rock Classics of Our Time'', 2006 czy Scorpions ''Comeblack'', 2011), lecz ''Guitar Heaven'' w konfrontacji z nimi wypada zdecydowanie zwycięsko.
Na szczęście kolejnym albumem Santany okazała się już płyta z jego własnymi kompozycjami, wolna od udziału ogromnej ilości gwiazd odciągających uwagę od głównego bohatera płyty.